DuchowośćStyl życiaWydarzenia

NIEMOŻLIWE!?
O tym jak Bóg spełnia marzenia

Kiedy w kwietniu tego roku rozmawiałam z kolegą na temat pielgrzymek, „wyższości” jednej nad drugą, krążyłam wciąż wokół ducha lokalnego, iławskiego patriotyzmu i z pełnym przekonaniem powiedziałam mu, gdy namawiał mnie na pielgrzymkę do Santiago- Santiago? Camino? Marzy mi się… może kiedyś. Ale w moim przypadku to zupełnie niemożliwe! 

I tak też myślałam, co najmniej z 3 powodów. Bo urlop w pracy, bo pieniądze, no i najważniejsze- jak bym pojechała, skoro od urodzenia mam dietę, która jak myślałam ogranicza wszelkie możliwości wyjazdu dla mnie. W końcu na każdą z pielgrzymek do Częstochowy musiałam mieć przy sobie lodówkę turystyczną ze specjalnym chlebem, to co tu dopiero myśleć o wyjeździe za granicę i to jeszcze wędrować z całym ekwipunkiem na plecach. No niemożliwe…

No i na koniec kwietnia dostałam zaproszenie na tegoroczne Camino, wyjazd w lipcu. Odpowiedzią na nie, były od razu moje pytania (bo przecież muszę o siebie zadbać…): o termin, kasę,  o ostatnią „przeszkodę” nawet nie chciałam pytać, zakładając, że i tak nie wiadomo, czy 2 pierwsze uda mi się rozwiązać. Termin nie pokrywał się z moim urlopem zaplanowanym już w listopadzie zeszłego roku (uroki pracy w korporacji…). Kasy brak. O ile większą motywacją  zawalczenia o wolne było dla mnie to, że nawet nie słysząc mojego pytania o dietę, Ula od razu powiedziała, że Pani Asia, która współorganizuje tą pielgrzymkę ma też dietę bezglutenową, więc nie byłabym sama. Postanowiłam (oczywiście, by się zbytnio nie rozczarować i znając realia w moim środowisku pracy), nie nastawiać się za bardzo na możliwość przełożenia urlopu. Mojego urlopu przełożyć nie mogłam, jedynie zamienić się z kimś, kto urlopu w interesującym mnie terminie nie potrzebuje… Cztery osoby miały wtedy urlop, dużo i niewiele zarazem… Moje myśli i tak były pesymistyczne, no bo planując tak wcześnie urlop, pewnie te osoby mają już dawno coś zaklepane. By kuć żelazo póki gorące, postanowiłam ich zapytać od razu. Drugiego maja w pracy była jedna osoba ze wspomnianych czterech… Do reszty załatwiłam numery! Gdy 3 z nich mi odmówiły, pomyślałam dobra napiszę do czwartej koleżanki, bez większego przekonania, bo w sumie czasem latała do Włoch, ma tam znajomych i pewnie już coś załatwione… O jak wielkie było moje zdziwienie i ile nadziei wlało się w serce przy jednym tylko jej zdaniu w odpowiedzi: „w sumie nie zależy mi na tym terminie, mogę się z Tobą zamienić”!

No i sobie myślę, teraz się zacznie… Zaczęło mi zależeć. Może w końcu tak bardzo jak samemu Bogu, który mnie na tą pielgrzymkę zaprasza. Myślę sobie dobra, kolejny krok, kasa… Tu wiedziałam, że sama nie dam rady w tak krótkim czasie, ale niezawodny Ojciec Pio znalazł środki! Najpierw połowę, następnego dnia po modlitwie drugą połowę! Niesamowite.

W międzyczasie największy z problemów- jak się okazało pewnie tylko w mojej głowie- rozwiązał się zupełnie bez mojego udziału. Gdy kolega powiedział mi, że nic nie będę musiała brać ze swojego jedzenia, bo wszystko zapewni wspomniana wcześniej Pani Asia, łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu. O nic absolutnie nie będę musiała się troszczyć!

Gdy Bóg wie, że coś jest dla nas dobre i specjalnie dla nas przygotowane, to nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych. Od momentu zaproszenia, wszystko zaczęło się układać. Bo to On się o to zatroszczył.

Jadąc na Camino w tym roku miałam doświadczenie 7 lat pielgrzymek na Jasną Górę, a w nogach ok. 400 km. z każdego roku. I rozmawiając z jednym z uczestników tegorocznego Camino mówię: ale to tylko 5 dni wędrówki? Tylko ok. 100 km? I sądziłam, że czas, w którym będziemy wędrować szlakiem to naprawdę niewiele, bo w myślach cały czas krążyło „co się może „wydarzyć” przez te 5 dni”… Wszystkie te myśli były z perspektywy pątniczki, która przez 13 dni każdego roku poświęcała czas na zgłębienie relacji z Bogiem, przez Maryję; na wędrówkę po prostu. O ile większa była moja radość, gdy wędrując „tylko” 5 dni każdy dzień odkrywał przede mną coraz to nowe treści Ewangelii. A cała nauka przygotowana przez Ojca na tę Drogę i rozważania, i Teksty* okazały się jakby właśnie specjalnie przygotowane dla mnie! I paradoksalnie wtedy kiedy było mi najtrudniej, zarówno pod względem fizycznym (podejście na wysokość 1500 m. n.p.m. nie należało do najłatwiejszych), ale też pod względem psychicznym i duchowym, gdy kłóciłam się z Bogiem idąc pod tą niewyobrażalną górę, to ten dzień był najpiękniejszym i bardzo owocnym dniem pielgrzymki dla mnie, gdzie Bóg wlał w serce mnóstwo swojego pokoju. Trudno to opisać w słowach, trzeba uwierzyć na słowo, albo lepiej- samemu się przekonać i wyruszyć na trasę!

U Boga nie ma niemożliwe. To On chciał mnie na tej pielgrzymce i rozwiązał wszystko w taki sposób, że ja absolutnie o nic nie musiałam się martwić. Jest moim najlepszym Ojcem, który się troszczy, jeśli tylko zapragnę tak mocno jak On, by moje marzenia się spełniły. Jemu zupełnie można oddać kontrolę nad swoim życiem. W drodze potwierdzał to każdego dnia.

W czasie długiej podróży mieliśmy 4 awarie autokaru. Druga w Lourdes, poważna, nie wiadomo, czy nie będzie trzeba tu zostać całe 5 dni- 5 dni, które mieliśmy wędrować szlakiem św. Jakuba!

Zwątpienie? Zdziwienie? O co chodzi Boże? Pytania w głowie, a jednocześnie wielkie zaufanie, że dzieje się dokładnie tak, jak ma być. Wizyta w Lourdes to jedno z moich marzeń, byłam przeszczęśliwa, że mogliśmy tam zostać jeden dzień dłużej. Nasycić się obecnością w tym miejscu, tak blisko Maryi. Pierwszy dzień szlaku, właśnie odbyliśmy w Lourdes. Po jednym dniu usterka naprawiona! Każdą udało się rozwiązać, ale kiedy nastąpiła ta najpoważniejsza już w drodze powrotnej- sobota, godz. 15ta, autostrada francuska- plan nasz, po ludzku zupełnie się posypał. A Pan pootwierał serca ludzi na dzielenie się świadectwem doświadczenia Jego Miłości. Awaria po 6 godzinach została naprawiona, wszystko to działo się akurat we wspomnienie św. Krzysztofa. Przypadek? Nie sądzę. A ja z uśmiechem na twarzy powtarzałam, że całą tą pielgrzymkę i podróż autokarową przejechaliśmy na Łasce Bożej.
Każdego dnia dziękuję Dobremu Ojcu za wszystko co przeżyłam na szlaku.

Bo na Camino nie idzie się przypadkowo.

Podsumowanie:
-łaska Boża i Duch Święty non stop
-pierwsza podróż za granicę w życiu!
-ilość km- najpiękniejsze 100 km piechotą w moim życiu, na razie !:)
      -przejechanych ok. 6000 km
-najwyższy szczyt- 1500 m. n.p.m.
-małych cudów- co najmniej 4
-jeden ocean, jedna zatoka
-4 awarie

Kasia K.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Opublikuj komentarz